Moja mama ostatnio przechodzi samą siebie pod względem działania z zaskoczenia. Zastanawiam się z jakiej przyczyny nastąpiło nasilenie tego zjawiska. Chociaż postępowanie matek należy do największych zagadek ludzkości, więc dla świętego spokoju uznam to za rzecz powiązaną ze zjawiskiem El Nino albo trzepotaniem skrzydeł motyla na drugiej półkuli.
W ostatni wtorek, kiedy Lolo był jeszcze w szpitalu, zmieniliśmy się z Dziubasem na warcie. On został na oddziale, a ja przyjechałam do domu żeby się wykąpać, zjeść i w spokoju chwilę odpocząć. Czyli wiadomo – chwila z Netflixem.
Przy okazji idąc do auta z torbą wypchaną całym domem (bo już wiedziałam, że w tym dniu nas wypiszą, więc zebrałam tobołki), obeszłam szpital dookoła, żeby dostać się na parking. Pod koniec trasy natknęłam się na ogrodzenie, więc musiałam wrócić, wejść z powrotem do budynku, przejść go z jednego końca na drugi i dopiero nacieszyć się widokiem czekającego na mnie Szprota. WCALE się nie spociłam i nie zmachałam. Dodam, że cała wędrówka zajęła jedyne 20 minut.
W domu okazało się, że ciśnienie wody jest jakieś kiepskie, a pokrętła chyba nikt nie ruszał. Zadzwoniłam do Dziubasa, czy zakręcił z jakiegoś powodu wodę przed wyjściem. Nie zakręcił. Kąpałam się pod ciurkającym prysznicem, oblewając się z góry na dół wodą, którą łapałam pół godziny w łódeczkę z dłoni. Ależ ja w ogóle nie przeklinałam. A nie zmarzłam przy tym nic a nic!
Rozłożyłam się w końcu na kanapie, jem spokojnie kanapkę, aż tu nagle dzwoni telefon. Moja mama.
– Widzisz mnie?! – Zaczyna mama od razu, prosto z mostu.
Dębieję. Najpierw wodzę oczami po pokoju. Od lewej do prawej. Nic. Stan mamy w pomieszczeniu: zero absolutne.
– …Co? – Odpowiadam zupełnie zbita z tropu.
– No jestem tu, widzisz mnie?! – Powtarza mama, nadal nie zniechęcona tą świetną zabawą w chowanego z zaskoczenia.
– Ale gdzie jesteś??? – Pytam, wyglądając za jedno okno, potem za drugie, chociaż nie wiem skąd miałaby się wziąć za tym drugim. Musiałaby przeskoczyć ogrodzenie. Z rozpędu. O tyczce.
– No T U T A J! – Odpowiada mama zadowolonym głosem.
Dobra. Teraz to już nie wiem. Poddaję się.
– Ale G D Z I E „tutaj”?!
– No TU, od strony SORu, macham Ci!
Bosz. Pojechała do szpitala, bo nie miała pojęcia, że wybieram się do domu. Oczywiście to dlatego, że nie czekała na umówiony sygnał – miałam dać znać popołudniu czy wychodzimy, czy z jakiegoś powodu jeszcze chcą nas zatrzymać.
Sytuacja numer dwa. Również z zeszłego tygodnia.
Mama miała wpaść do nas jak zwykle, o 11-tej. Kiedy wybiła 10-ta i Lolowi zaczęły plątać się nogi, położyłam go do spania i zasiadłam przed laptopem (próbując zresztą napisać notkę, ale już nieważne…). Bobowi, który akurat tego dnia nie poszedł do przedszkola, puściłam Psi Patrol i zaczynam się relaksować.
Po 10-15 minutach przypomniało mi się, że nie zrobiłam sobie herbaty, a zagotowana wcześniej woda już zdążyła wystygnąć. Podchodzę więc do czajnika, wyciągam kubek, mówię coś do Boba a tam za oknem MAMA.
Chyba mam kompletny opad szczeny, bo na chwilę zastygam w bezruchu. Mama. Godzinę wcześniej. O dziesiątej, nie o jedenastej. Skacze i macha, macha i skacze.
Ja nic.
STOJĘ.
W tym cały szoku, zamiast od razu otworzyć jej bramę, dzwonię do niej na komórkę.
Luz.
Jednak to chyba nie takie dziwne, bo mama ODBIERA.
– Stoję tu już chyba z dziesięć minut!
– Ale…jak to…? Skąd…? – Nie mogę wydusić z siebie słowa. No szok jak nic.
– Otworzysz mi?? – Pyta mama.
W końcu się ruszam, otwieram bramę, a mama, rozczochrana i zdyszana wylewa z siebie potok słów:
– Nie chciałam dzwonić na komórkę ani do bramki, bo pomyślałam, że Lolo pewnie śpi, więc zaglądam do domu! – Boszszszsz……. – No i tak zaglądam, z jednej strony, z drugiej, widzę, że siedzisz i nic! No to wołam, skaczę, macham, nawet RZUCAM W OKNO KAMYCZKAMI a Ty dalej nie słyszysz!
Chyba się starzeję. Jak słowo daję. Normalnie czuję się już jakoś zwyczajnie ZA STARA na takie wyskoki. Chyba czeka nas poważna rozmowa. Jak matka z córką…Tylko w drugą stronę 😉